Wydarzenia

HK-Xi’an-Pekin 2007

Chińska przygoda z Tai Chi i Kung Fu

Festiwal Wushu w Hongkongu
A więc wyjeżdżamy! Rzucamy się w wir wielkiej przygody! Będziemy startować w V Międzynarodowym Festiwalu Wushu w Hongkongu. Czyste szaleństwo? Wszystko się okaże! Nasza ekipa zapaleńców to: dwanaścioro zawodników szkoły Nan Bei Shen Long,  nasz trener Mariusz Szewczyk – „Wielki Trzynasty”, bo również będzie startował – oraz mistrz Zhang Feng Jun, który ma nam zapewnić komfort organizacyjny w tym, jakże egzotycznym dla nas, miejscu. Przybywamy dzień wcześniej, żeby jakoś się zaaklimatyzować. Nie będzie to proste, bo męczący kilkunastogodzinny lot i 7-godzinna różnica czasu wcale temu nie sprzyjają.

Mieszkamy w ogromnym, 40-piętrowym hotelu „Panda” całkowicie oddanym we władanie uczestników festiwalu. Wszędzie grupy Chińczyków w bajecznie kolorowych strojach ze sztandarami przemieszczają się we wszystkich możliwych kierunkach. Do późnych godzin nocnych ćwiczą zapamiętale w hotelowych korytarzach.

W dniu festiwalu dziesiątki autokarów podjeżdżających co parę sekund przewożą licznych zawodników, w tym również nas, do pięknego, nowoczesnego ośrodka sportowego z imponującą rozmiarami halą sportową. Teraz dopiero widać, jak potężną imprezą jest festiwal! Bierze w nim udział ponad 2600 uczestników podzielonych na 12 grup wiekowych.  Najmłodsi zawodnicy liczą sobie kilka lat, a najstarsi…  – któż to wie? Ostatnia, 12-ta grupa wiekowa  jest otwarta i zaczyna się od 60 lat wzwyż!!! Reprezentowane są wszystkie kontynenty i rasy, ale jednak dominują Chińczycy. Nasza 13-osobowa ekipa Nan Bei Shen Long – Poland jest chyba najliczniejszą grupą „białasów”. Występy zawodników odbywają się na sześciu dywanach równocześnie! Przy każdym z nich zasiada 7-osobowy skład sędziowski, który uważnie śledzi każdy ruch występujących. Jedni patrzą tylko na to, jak stawia się nogi, inni – na prowadzenie rąk,  jeszcze inni – jaką się ma postawę, dynamikę ruchu, siłę spojrzenia…

Widownia jest bardzo liczna i żywo reaguje na popisy zawodników. Największe wrażenie robią  pokazy „mastersów”. 70-80-latkowie prezentują najbardziej zaawansowane techniki Wushu. Gromadzą specjalną widownię – fanów, którzy przychodzą tu tylko dla nich. Ale nasze występy też cieszą się dużym  zainteresowaniem i uznaniem. Uznanie zdobywamy na szczęście również  u sędziów. Nasze sukcesy – to 16 medali(!): 4 złote, 4 srebrne i 8 brązowych oraz liczne punktowane miejsca. To wspaniałe ukoronowanie naszych wielomiesięcznych treningów. Teraz wreszcie przychodzi czas na relaks.

Zwiedzamy Hongkong i Macau

Hongkong ma znakomitą komunikację. Mnóstwo czerwono-białych taksówek, „londyńskie  piętrusy”, promy. Ale my wybieramy metro  – bardzo szybkie i nowoczesne. Na peronach jest cicho – są odgrodzone od torów przeźroczystą ścianą. Dopiero gdy podjeżdża pociąg, otwierają się szklane drzwi peronu zsynchronizowane idealnie z drzwiami wagonów. Metrem przemieszczamy się błyskawicznie do centrum – gwarnego, tętniącego życiem przez 24 godziny na dobę. Wieczorami spacerujemy spokojnym nadbrzeżem podziwiając feerię świateł odbijających się w zatoce – Chińczycy są mistrzami iluminacji.

Victoria Peak to obowiązkowy punkt programu. Dojeżdżamy tam zabytkowym, ponad 100-letnim tramwajem, który dowozi nas na samą górę, aż do wnętrza … – a jakże by inaczej -  luksusowego centrum handlowego(!), z dachu którego możemy podziwiać jeden z najsłynniejszych widoków urbanistycznych  świata. Drapacze chmur wznoszące się nad zatoką zapierają dech w piersiach! Mamy szczęście do pogody, widoczność jest bardzo dobra!

Następny etap podróży – Macau, gdzie mamy spędzić  jeden dzień. W Hongkongu spóźniamy się na prom i przypływamy tu kilka godzin później. Na przystani nie czeka już na nas chińska przewodniczka. Mieliśmy ją poznać po kartce z napisem „Mariusz Szewczyk Polska”. Ale nie poddajemy się i znajdujemy ją w pobliskim biurze podróży wygodnie rozpartą w fotelu. Zwiedzamy piękną świątynię taoistyczną, oglądamy ruiny Kościoła św. Pawła, wczuwamy się w portugalski klimat wąskich uliczek. Wjeżdżamy też na najwyższe, 62 piętro wieży widokowej. A niektórzy, jakby mało im było wrażeń, odważnie  wychodzą na zewnątrz i z asekuracją lin odbywają emocjonujący spacer ponad 300 metrów nad ziemią.

Wieczorem przechodzimy przez granicę i na piechotę wkraczamy do Chin. Nocleg w mieście Zuhai, a rano  wylatujemy do Xi’an, gdzie będziemy zgłębiać tajniki Wushu  w prawdziwej chińskiej szkole.

Nauka w Xi’an

Lekcje Wushu pobieramy w sportowej szkole z internatem dla dzieci od 6 do 18 lat. Jesteśmy tu niezłą atrakcją. Biały człowiek to rzadkość -  a tu nagle kilkanaście dorosłych osób uczących się Kung Fu i Tai Chi. Mamy opiekuna i kilkoro nauczycieli. Wszyscy są nadzwyczajnie mili i bardzo się nami zajmują.

W szkole są również posiłki – jadamy na wspólnej stołówce z dziećmi. Każdy (oprócz nas) przychodzi z własnymi naczyniami, które po posiłku własnoręcznie myje. Jedzenie jest bardzo urozmaicone i smakuje nam nie tylko dlatego, że po treningach jesteśmy straszliwie głodni.

Xi’an jest starożytną stolicą Chin. Tam znajduje się muzeum słynnej Armii Terakotowej. Z najwyższego piętra wspaniałej buddyjskiej  Pagody Dzikiej Gęsi, symbolu Xi’an, podziwiamy przepiękną panoramę. Miasto ma nowoczesne, ale stylowe centrum otoczone ogromnym murem.

Mieszkamy z dala od centrum i dojeżdżamy tam bardzo tanimi taksówkami, podziwiając specyficzne podejście Chińczyków do przepisów ruchu drogowego. Tutejsi kierowcy trąbiąc co chwila skręcają z lewego pasa w prawo lub odwrotnie, albo też wyjeżdżają nam tuż przed nosem z ulic podporządkowanych. Nikogo oprócz nas to nie dziwi, kolizje zdarzają się bardzo rzadko.  W mieście korzystamy często z bardzo popularnych tu masaży, a zwłaszcza masaży stóp – tak powszechnych, jak fryzjer. Znakomicie regenerują nasze obolałe po kilkugodzinnych treningach mięśnie.

Osiem dni szybko, niestety, mija. Z żalem żegnamy się z naszymi sympatycznymi nauczycielami.

Przed nami ostatni etap naszej podróży.

Końcówka w Pekinie

Do Pekinu przyjeżdżamy luksusowym pociągiem sypialnym – aż chciałoby się, żeby ta noc potrwała dłużej! Ale i tak jesteśmy całkiem wypoczęci. To dobrze, bo przed nami dwa bardzo intensywne dni zwiedzania! Ale mamy autokar i przewodnika z zieloną chorągiewką. Zwiedzamy Zakazane Miasto spowite szarą mgłą, bo Pekin powitał nas dżdżystą, zimną pogodą. Przechadzamy się po Placu Tian An Men – największym na świecie, jedziemy na Wielki Mur. Ale prawdziwe życie toczy się rano w parkach, gdzie jest aż tłoczno od uprawiających wszelkie formy aktywności fizycznej  – począwszy od Tai Chi, poprzez tańce latynoamerykańskie, aż po grę w  „zośkę”. Wieczorem natomiast życie koncentruje się w knajpeczkach i restauracyjkach. Chińczycy uwielbiają biesiadować – nawet późnym wieczorem restauracje są pełne, a menu w najmarniejszej knajpie liczy kilkadziesiąt pozycji. Niesamowita jest ta różnorodność potraw! Chyba każda restauracja za punkt honoru uważa podawanie czegoś unikalnego. Jeśli nie ma ani menu angielskiego ani obrazkowego, chodzimy z kelnerką pomiędzy stołami i po prostu wskazujemy, która potrawa nam się podoba. Nawet najbardziej zatwardziali zwolennicy schabowego z kapustą po pewnym czasie przyznają, że zasmakowali w tutejszej kuchni. Pierwsze, co zrobimy po powrocie, to zamówimy chińskie jedzenie. Eee, chyba jednak nie…

Kończy się nasza egzotyczna podróż. Wracamy do codziennych spraw, ale te wspaniałe wrażenia: obrazy, smaki, zapachy zostaną już w nas na zawsze.

Jagoda Sieradzan,  Nan Bei Shen Long

Hongkong – Xi’an – Pekin 16.03.2007 – 01.04.2007