Wydarzenia

Stegna – lato 2008

Zaczynamy :-) …W sobotę przed południem wycinamy i wprasowujemy na  koszulki logo tegorocznej Letniej Akademii Wushu. Wzór,  zaprojektowany przez Mariusza i pięknie wykonany przez Stiva, jest super innowacyjny i wieloczęściowy. Mamy więc mnóstwo pomysłów na to, gdzie umieszczać różne jego części. Oczywiście nie do przebicia są unikatowe koszulki Mariusza, np. z napisem … „Super Mario” (hi, hi ). Nie do podróbki!  Zresztą jakakolwiek podróbka i tak nie miałaby sensu ;-).

Poranne atrakcje ;-)

Rozgrzewka poranna to najczęściej ostre (dla nas tylko, oczywiście ) defilady na parkingu przed ośrodkiem Bursztyn. Wczasowicze patrzą podejrzliwie, czy aby nie zdemolujemy im samochodów wymachami i kopnięciami.

Wcześniej przed rozgrzewką zaawansowani ćwiczą dodatkowo jeszcze 45 minut. Czasami jest to łagodne przebudzanie, ale czasami…oj nie!!!  Wprawki z  Nan Quan powodują, że potem na głównej rozgrzewce ledwie można przeżyć! A tu nie ma zmiłuj!

Meritum

Tak właściwie to jesteśmy tu po to, żeby uczyć się nowych form i szlifować już poznane ;-)

Ćwiczymy:  wachlarz 18, wachlarz 36 oraz kij w wersji Tai Chi i Kung Fu. Szlifujemy  formy: 24 – początkujący, 48 ręczne i szablę 48 – zaawansowani.

Dziewczyny będą potem  szperać w Internecie -  na pewno się coś znajdzie, jako przypominajka.

Pogoda

Pogoda  typowa dla naszych letnich  obozów, czyli upał i bezchmurne niebo. Nie ćwiczymy więc na dusznej sali gimnastycznej, ale w szerokiej alei, którą całkowicie ocieniają ogromne drzewa. Dzięki temu pot, który z nas spływa, jest jedynie potem z wytężonej pracy ;-).

Ostatniego dnia obozu jak zwykle przechodzi burza. To taka nasza obozowa tradycja.

Kuchnia

Jedzenie boskie!! – panie starają się jak mogą, żeby dogodzić naszym podniebieniom, co nie jest proste, bo są wśród nas mięsożercy, wegetarianie i jeszcze inni, stosujący skomplikowane diety.

Na zakończenie dostajemy na monstrualnej tacy przepyszne, cieplutkie mega-ciasto drożdżowe – mniaaaaam!!! Niektóre osoby próbują chytrych i niekoniecznie eleganckich sztuczek, żeby zjeść więcej, niż im się należy.

Morze

Woda całkiem ciepła, bo to jednak zatoka. Pływają w niej zielone wodorosty, ale my się nie zrażamy! Fale nas kuszą – wpadamy w nie i razem z nimi wznosimy się i opadamy. Bosko!

Do morza mamy daleko, a czasu wolnego bardzo niewiele. Uprawiamy więc „chodziarstwo szybkie”, żeby w 1,5 godziny dotrzeć nad morze, wykapać się, wrócić i przygotować do zajęć. Z tego wszystkiego na  kąpiel w morzu zostaje nam 15 minut!  – twarde i zawzięte z nas zawodniczki:-)

Plaża

Plaża stegieńska jest wyjątkowo zatłoczona. Ludzie już o 7.00 rano przychodzą rezerwować sobie lepsze miejsca – wiemy, bo chodzimy na poranne kąpiele w morzu!!! Aby zaznać prawdziwego plażowania jeździmy rowerami (ci co je posiadają)  parę km za Stegnę. Wyprawiamy się też samochodami aż do Piasków. Tam kusi nie tylko  rozległa, pusta plaża, ale także kawiarnia z pięknym widokiem na Zalew Wiślany. Dodatkową atrakcją Piasków są stada małych dziczków, które pod opieką większych, nie bojąc się niczego,  spacerują leniwie tam i z powrotem po głównych traktach komunikacyjnych.

Ognisko

Rozmowy, śpiewanie, tańce. Pieczenie kiełbasek. Potem hulanki i swawole najwytrwalszych ;-). A następnego dnia rano nasi sąsiedzi – wychowawcy grupy kolonijnej  – mówią nam dobitnie i lodowato „dzień dobry….”

Wieczorne spacery

Chodzimy oglądać zachód słońca nad morzem – spektakl codziennie podziwiany i codziennie inny. Odważni (ale głównie odważne!)  kąpią się w morzu, którego kolor coraz szybciej przybiera barwę głębokiej czerni. Potem w kawiarence: herbata  lub regionalne piwo niepasteryzowane „Koźlak” , gofry z migdałowym posmakiem i ogromną ilością bitej śmietany lub rybka ( albo wszystko po kolei – jak ktoś się nie odchudza, albo liczy, że ciężkie poty w trakcie ćwiczeń pozwolą zachować linię). A po tym wszystkim wracamy przez tajemniczy i groźny  las. Przyświecają nam liczne świetliki, a jak już naprawdę widzimy tylko ciemność, zapalamy telefony ;-)

Fitochi

Preparat – podobno czyniący cuda, bardzo ekskluzywny i być może wart swojej ceny – reklamowany jest przez zacnego  przedstawiciela handlowego ( w skrócie „ph-owca”, który rzeczywiście jest pechowcem, że trafił na naszą grupę).  Prelekcja przerywana jest co chwila podchwytliwymi i miażdżącymi pytaniami „potworów marketingowych”.. Po półtorej godziny biedak kapituluje spocony, ale szczęśliwy, że to już koniec – nie licząc nawet,  że ktoś kupi owo tajemnicze zioło.

Tylko Patrycja wygrywa butelkę specyfiku w konkursie „kto wymieni więcej stylów walki pokazanych w migawkach z MŚ WUSHU w Pekinie 2007″. Skuteczność preparatu  postanawia jednak przetestować na Agnieszce :-). Agnieszko! Czekamy na regularne komunikaty o twoim stanie zdrowia.

Klubik na trawce.

Organizuje się „klubik na trawce”, czynny na ogół w godzinach popołudniowych, w czasie „poobiednio-przedzajęciowym”. Toczą się tu pasjonujące dyskusje, odbywa się pilna lektura czasopism i literatury pięknej. A wszystko to na ogromnych, neonowo zielonych bądź różowych nadmuchiwanych fotelach, zakupionych u miejscowych kramarzy. Te fotele to nasza znakomita inwestycja!

Frombork.

W środę mamy „regeneracyjną” przerwę w zajęciach i do wyboru: wycieczkę do Fromborka lub czas wolny i wylegiwanie się na plaży. Kilkanaście osób  postanawia zwiedzić to spokojne, urocze miasteczko. W  Muzeum Kopernika podejmujemy próbę zatrzymania wahadła Foucaulta, ale przede wszystkim koncentrujemy się na oglądaniu z wieży fantastycznego widoku  na Zalew Wiślany i machaniu do dziewczyn na plaży w Piaskach. (One do nas też machały, o czym poinformowaliśmy się nawzajem na wieczornych zajęciach ;-)). Zwiedzamy też zabytkowy szpital Św. Ducha, gdzie dowiadujemy się, że konstrukcja niektórych  przyrządów medycznych nie zmieniła się przez wieki ani trochę (weźmy taki fotel ginekologiczny…).  Najbardziej podoba nam się herbarium przyszpitalne z kwiatami i mnóstwem  ziół, których zapachy sprawdzamy skubiąc ich listki i rozcierając je w palcach.

Ostatni trening

Inny niż wszystkie, bo trenujemy wszyscy razem, a nie jak zwykle w podgrupach. Ćwiczymy na boisku. Jest parno, po burzy. Przy formie z wachlarzem rozchodzi się niezwykły dźwięk, który przypomina trzepot skrzydeł ogromnych ptaków. Przechodzący ludzie zatrzymują się, oglądają,  robią zdjęcia.

Za Mariuszem krok w krok chodzi mały chłopczyk z sąsiedztwa. To jego pierwsze zetknięcie z Tai Chi. Obserwując  naszą rozgrzewkę komentuje: „no wszyscy mi się kłaniają!”, a gdy  podczas Qigong-u stoimy nieruchomo z zamkniętymi oczami, zastanawia się głośno: „posnęli, czy co?”

No i już koniec :-(

Czeka nas powrót do codzienności ,  która być może będzie próbowała (i tu zacytuję luźno fragment refrenu piosenki Kobranocki) „znów zabijać w nas  młodość, znów zabierać nam wolność….” .

Ale my się nie damy!!!  Oj nie! :-)

Jagoda Sieradzan  – Stegna, 25.07-03.08.2008