Wydarzenia

II letni obóz Wushu Rożnów 2006

Piątek, 21.07.2006

No wreszcie! Jedziemy na obóz!

Jesteśmy rozciągnięci na całej długości trasy, bo jedni są już w Rożnowie, a inni jeszcze nie wyjechali z Warszawy.

Rozlokowujemy się i idziemy oswajać teren, bo większość z nas jest tu po raz pierwszy. Ośrodek fajnie położony – na zboczu, nad Zalewem Rożnowskim (na który i tak będziemy mówić „jezioro”). Są trawniki do ćwiczeń – to najważniejsze!

Sobota, 22.07.2006

Robimy koszulki rożnowskie: białe z czerwonym emblematami z logo naszej szkoły, które najpierw pracowicie wydłubujemy, a potem wprasowujemy za pomocą  Stefana, twórcy wprasowywanek oraz jego żelazka. Większość obozowiczek wybiera fason letni – a więc jest jeszcze sporo cięcia i skracania.

Staszek natomiast przysposabia nam włócznie w 2 wersjach: bojowej  – z najprawdziwszym ostrzem i dobrotliwej – z samą chorągiewką tylko.

Upał! 34 stopnie, na szczęście jezioro cudowne – woda aksamitna, otulająca, głaszcząca – nasze zbawienie.

Zaczynamy ćwiczyć dopiero po południu – ale ostro! – bo z naostrzonymi włóczniami ;-). Mariusz uczy nas formy 18 ruchów chen. Super!!!

Niedziela, 23.07.2006

Po zajęciach przedpołudniowych koniecznie musi być chłodząca kąpiel. Płyniemy  trochę dalej i policja zawraca nas słowami „Do brzegu – łaskawe panie!”

Przerwa poobiednia dłuuuga – bo upał jest okrutny

1-szy wieczorny qigong (spotyka się też pisownię chi gong lub chi kung) -  wyobrażamy sobie słońce i czerpiemy z niego energię

i 1-sze wieczorne zajęcia: włócznia i chen 56. Trochę domyślamy się, co Mariusz pokazuje, bo przyświeca nam tylko 1 lampa. Ale za to jak nastrojowo !:-).

Poniedziałek, 24.07.2006

5.45 – qigong na powietrzu pod daszkiem, nad małą zatoczką. Słońce już nam prześwieca przez drzewa i nie trzeba go sobie wizualizować ;-). Ptaki rozrabiają, dzwony kościelne dzwonią….

6.30 – zajęcia! (i tak już będzie codziennie – oj, trudne chwile dla śpiochów). Różne elementy defilady, 1000 (!!!) razy „falki”, włócznia i chen 56.

Dużą atrakcją jest jak zwykle Bora, która staje się obozową maskotką – o dość znacznych gabarytach co prawda, ale bardzo milusią. To 3-letnia czarna nowofunlandka- śliczna!!! Początkowo nieufna, patrzy podejrzliwie na nas, machających rękami, nogami, kijami… Pod koniec obozu jednak powarkuje na ludzi tzw. „normalnych”, którzy nie mają w ręku miecza, włóczni, czy kija. Jest mistrzynią w uwalnianiu się z uwięzi. Linę żeglarską od niechcenia przegryza w ułamek sekundy i bardzo zadowolona przychodzi do swojej pani po nagrodę. Irenka oczywiście ją chwali, a potem poucza, że tak nie można. Ale i tak wkrótce lina, którą  jest przywiązywana do drzewa na czas naszych ćwiczeń, składa się z samych supłów:-)

Na jeziorze wywrócona łódka i dwóch ludzi!. Beata dzwoni na policję,  co przyspiesza akcję ratunkową  i skacowani faceci, którzy tam moczą się od 4 rano mogą zacząć się suszyć.

Po zajęciach  -  koniecznie jezioro! Teraz kąpiel jest najprzyjemniejsza, woda najczystsza, chłodna. Wędkarze się cieszą, że mają towarzystwo…

Śniadanie  – jak zwykle o 9.00, a po śniadaniu – kawa (codziennie!) koło pokoju Mariusza. Super kawa z ekspresu Beaty.

Dzisiaj część osób rezygnuje z obiadu i jedzie na ryby do smażalni do Gródka, po drugiej stronie jeziora. Halibut, sola, pstrąg, panga – wszystkie smakują!

Wieczorem: kij, włócznia i chen 56.

Wieczorny qigong nad jeziorem – pierwszy chłód, jęzory zimna powodują u niektórych dygoty. Brrrr…

Codziennie dostajemy od Mariusza materiały dotyczące taichi, Chin, zasad dotyczących praktykowania wushu – różne ciekawostki, baśnie itp. Strasznie fajne!!!

Wtorek, 25.07.2006

5.45  – qigong – w chłodzie.

Poranne ćwiczenia bez słońca – przyjemnie. Duża dawka chen ! Mariusz ma taki pomysł, żeby nas nauczyć pamięciowo całej formy chen 56, bez zbytniego zagłębiania się na razie w jego skomplikowane zawiłości, zakrętasy, „siłę”, itp. To będzie dopiero w przyszłości. Ale wbić nam do głowy te 56 ruchów – no to jest dopiero wyzwanie!

Po śniadaniu kawa i film o Wudan. Nie chce się wierzyć, że tam byliśmy!!! (Niektórzy:-))

Potem chen – potężna dawka, zakręcone kawałki!.

Po obiedzie – pogawędki, jak zwykle o psach:-)

Irenka opowiada swoją wizualizację z qigongu – rzeka, mnóstwo ptaków, a potem wielki kawałek tortu:-)

Po  południu chen, chen, chen, a wieczorem oglądanie „Klasztoru Shaolin” połączone z masażami pleców i podkładaniem głosu przez Anię i Maćka.

Środa, 26.07.2006

Dziś przerwa w zajęciach! Spanie do „naturalnego wybudzenia” – co za przyjemność!

W planie wycieczka, a o 17.00 rejs statkiem po jeziorze

Dziś imieniny Anek – okazało się, że było ich więcej niż udało nam się policzyć:-)

Wycieczka:

Z założenia niezorganizowana i spontaniczna:-).Wyjeżdżamy konwojem samochodów, ale nawet nie wiemy z ilu samochodów się składa. Po drodze trochę się gubimy, ale wkrótce wszyscy docieramy do pierwszego (i ostatniego) wspólnego celu naszej wycieczki, czyli do chińskiej hurtowni. Tu spędzamy parę upojnych (dzięki wodzie dostępnej w dystrybutorze) godzin, kupując różne, naprawdę niezbędne rzeczy, jak np. świecące i migające pierścionki, witki do okładania się po plecach, kadzidełka, ale też i miecze (a przynajmniej jeden). Musimy stać do kasy w gigantycznej kolejce, która tworzymy non-stop sami, bo po zakupie jednej rzeczy, od razu ustawiamy się z następną na końcu kolejki. Następne etapy podróży odbywamy dzieląc jedną dużą wycieczkę, na kilka mniejszych, indywidualnych. Jedne wycieczki jada do pasieki w Kamiannej  i tam nabywają miody i ciasta miodowe, którymi potem raczą siebie i uczestników innych wycieczek. Inne wycieczki docierają do Skamieniałego Miasta, gdzie trochę chodzą po skałkach, a trochę oblewają się wodą z powodu konieczności dostarczenia sobie i innym dodatkowych atrakcji.

Wieczorne oglądanie filmów o kung-fu, prezentacja mrugających pierścionków, degustacja miodów i pysznych nalewek Maćka, chichoty, chichoty do późnej nocy…

Czwartek, 27.07.2006

5.45 qigong – jak zwykle, ale na szczęście jest ciepło

6.30 „defilada” – Grażynka ma pecha  – łapie kontuzję  – dość poważną i nie będzie już mogła ćwiczyć na obozie:-(

Bora już przyzwyczaja się do naszych dziwnych ruchów, akcesoriów i wyglądu. Powoli zaczyna odnosić się z nieufnością do tzw. „normalnych”.

Wieczorem ognisko, ale wszyscy skupiają uwagę na notebooku z filmami z ostatnich zawodów. A potem – chichoty, chichoty, chichoty:-).  Śmiech Ani i Staszka długo, długo, długo w nocy…

Piątek, 28.07.2006

5.45  qiqong  – inny!. Mamy wyobrażać sobie kulki z energią, wydobywające się z tantien, pękające i rozsiewające energię po nas całych. Albo też, że  energia płynie z góry, a my jesteśmy na wysokiej skale.

Na obiad prawie wszyscy jadą do Gródka na  ryby, pierogi, knedle. Mniam:-)

Po obiedzie wydłużona sjesta, bo dziś jest 37° w cieniu!

Ale najambitniejsi ćwiczą.

Dziś dotarliśmy do końca z „pamięciówką” chen – to niesamowite!

Wieczorem „siła” przy pochodniach – fantastyczne wrażenie!!!

Sobota, 29.07.2006

Lajtowo!:-)

Oczywiście rano qigong, potem formy 16,24, 40. Ćwiczenia do obiadu – co kto chce. chen pamięciowy na „wysokich nogach”.

Burza, ale marna – przeszła bokiem i tylko trochę popadało. Poobiednia kawa  (pod daszkiem z powodu deszczyku ) połączona z oglądaniem filmu o ekstremalnych sztukach walki.

Po południu  – mecz siatkówki!!! Z kolonistami!!!

Wynik  0:3 :-(  (Ania dostała od męża sms: „wy cieniasy!!! – przegrać z kolonistami???”).

Ale, ale, ale!!!

Po pierwsze:       wśród kolonistów, którzy notabene przez cały turnus zajmowali się głównie graniem w siatkówkę, było dwóch wychowawców  – baaaardzo dobrych!

Po drugie:          z setu na set szło nam coraz lepiej:-)

Po trzecie: wyglądaliśmy bardzo, ale to bardzo  profesjonalnie, bo wszyscy grający dostali od Mariusza czarne koszulki z logo Shen Long i mieliśmy świetny doping

Po czwarte:        i w ogóle!

Wieczorem: pokazujemy, czego się nauczyliśmy. Wychodzi raz lepiej raz gorzej, ale Mariusz i tak nas chwali. A my jego, że miał pomysł na „oswojenie” chena.

Potem – odważni (a raczej odważne i Mariusz jako obstawa) udają się na dyskotekę.

Dyskoteka,  rzeczywiście  – tylko dla odważnych! Nasze entre odbywa się przy dźwiękach tłuczonego szkła. Dolna sala – techno (progressive – wg znawcy:-)), górna sala – głównie lata 70 i  totalna sauna z powodu braku klimatyzacji. I to kusi i to nęci;-). Jednak dzielnie wytrzymujemy ponad godzinę!!!

Niedziela, 30.07.2006

Niestety – to już jest koniec:-(. Ale przed nami jeszcze podróż powrotna,  którą niektórzy wykorzystują do zwiedzania nieznanych zakątków. A wieczorem – kolacja u Kaśki i Maćka – naszych arcymistrzów sztuki kulinarnej!

A oto menu:

krewetki królewskie (ogromne) – w sosie przepysznym:-)

bakłażany nadziewane czymś absolutnie przepysznym, ale innym niż ten sos przepyszny, o którym mowa powyżej,

naleśniki z serem, orzechami i rodzynkami i nie wiem z czym jeszcze, bo nadzwyczajnej wprost pyszności,

napoje: wykwintne herbaty zielone i czarne, wina i wody.

Dołącza do nas Dorota z prowiantem dla Bory  – tak obfitym (z czternastu porzuconych przez nas obiadów), że trzy psy (a właściwie suczki) gospodarzy również mają niezłą ucztę.

I tym oto smacznym akcentem kończy się II Letni obóz Shen Long w Rożnowie…