Wydarzenia

Lato Wushu – Roku Smoka 2012

Letni obóz w Waplewie pozwolił każdemu odnaleźć coś miłego: Ci, którzy skaczą wysoko, uczyli się mocno stąpać po ziemi, drudzy – mocniej zakorzenieni – uczyli się jak latać. Rytm dnia wyznaczały nam rozgrzewki od bladego świtu, wytrwałe treningi (czy to w słońcu czy letnim deszczu) i wieczorny orkisz popijany jeżynami. Podczas porannego biegu dzielnie poznawaliśmy uroki krętych ścieżek wokół ośrodka w Marózie. Żadna, ze zrobionych przez nas, przydrożnych pompek, króliczych skoków pod górę czy kaczek nie poszła jednak na marne! Kondycja i siła przydawała się zaraz po 10-ej, kiedy to Er Laoshi dzierżąc w dłoniach kij wskazywał nam ścieżkę Nan Gun. Mężnie wykonywaliśmy wszystkie ćwiczenia, pchnięcia, uderzenia czy parowania, i tylko „kaczuszki z kijem” – choć zabawne – sprawiały nam nieco trudności. Zaraz po treningu niektórzy z nas łapali miecze Taiji i w mgnieniu oka wytrwale uczyli się kolejnych form. Czas po obiedzie schodził szybko – jednym na kąpielach, innym na wycieczkach, jeszcze innym na niezłomnym powtarzaniu kroków. I tak do kolejnego treningu. Tym razem Ma Laoshi surowym wzrokiem spoglądał na nieco kwadratowe pierwsze próby okiełznania włóczni. Qianshu jest równie piękne, co wymagające, a jak każdy wie, żeby nauczyć się latać, najpierw trzeba nauczyć się upadać. Skakaliśmy jednak śmiało, pracowaliśmy w pocie czoła i (dosłownie) zdzieraliśmy sobie podeszwy by nie zawieść trzymających nad nami pieczę Mistrzów. Otuchy dodawały nam równie wiele wieczorne seanse filmowe, poranne „paśniki” Pięciu Przemian, co odświętne dostawy niezastąpionego orkisza. Na koniec zasypani sprawiedliwą miarą konstruktywnej krytyki co podziękowań i dumnych pokiwań głową zakrzyknęliśmy zgodnym chórem: „Laoshi, dziękujemy za zwiększenie naszej tężyzny fizycznej!”